26/07/2018

Los usłany słonecznikami, czyli van Gogh na ekranie

    Do dobrego lepiej przymusić.  Jeśli trzeba by było znaleźć motto przewodnie do okoliczności, jakie skłoniły mnie do obejrzenia poniżej analizowanego przeze mnie filmu, to ten frazes opisuje je najtrafniej. Nie wiem, czy gdyby nie obowiązkowe napisanie recenzji, skusiłabym się z własnej inicjatywy na seans Twojego Vincenta. Podejrzewam, że być może zabrakłoby mi wystarczająco zachęcającego bodźca, bowiem sztuki plastyczne nigdy były moim konikiem. Niemniej jednak,  w pewien listopadowy wieczór na ową projekcję wybrałam się z aplikacją notatnika w telefonie i bez większych oczekiwań, co do prezentowanego obrazu. Rzeczony notatnik służył do przechowania wyłapanych zabiegów technicznych i wizualnych, których chyba nie sposób znaleźć więcej w żadnym innym projekcie kinematograficznym od czasów Jana Lenicy. 


    Film w reżyserii Doroty Kobieli i Hugh Welchmana bierze na warsztat postać malarza Vincenta van Gogha. Projekt ten z pewnością wyróżnia się innowacyjną techniką przy pomocy jakiej został stworzony. Kadry ręcznie malowane, każde niczym oddzielny obraz, a za pomocą nowoczesnej technologii połączone w pełnometrażowy film budzą podziw. Bowiem na ekranie możemy dostrzec niemal każdy detal jak  fakturę stworzonych obrazów; farbę – niekiedy świeżo położoną na płótnie. Ciekawym  zabiegiem jest połączenie dwóch różnych technik malarstwa. O ile przygotowując  większą częśc fabuły posłużono się farbami olejnymi, a  czasami wykorzystano technikę kluazonizmu, tak w scenach retrospekcyjnych mamy do czynienia z czarno-białym szkicem, który później został odpowiednio wycieniowany za pomocą farb. Skutkuje to tym, że pierwszy z wykorzystanych sposobów można interpretować jako swoisty hołd złożony samemu van Goghowi, gdyż on sam jako artysta do takich technik malarstwa się uciekał. Zaś drugi z nich sprawia momentami wrażenie hiperrealizmu. Drobiazgi jak kubek kawy, łyżka, poręcz zostały oddane bardzo wiernie rzeczywistości. Nietypowa forma filmu niesie jednak za sobą mankament natury montażowej. Moment przejścia jednej klatki w drugą, powoduje kilkusekundowe migotania pewnych elementów obrazu, co po dłuższym czasie, lekko męczy wzrok widza. 
    Fabuły, mimo, że zalicza się do gatunku produkcji biograficznych, nie można określić jednoznacznie. Od tradycyjnej biografii ''Twój Vincent'' odróżnia sposób prowadzenia narracji. Osoba van Gogha jest głównym bohaterem opowiadanej historii, jednak mimo to nie należy do postaci pierwszoplanowych. Uczynienie niewyjaśnionej śmierci malarza głównym wątkiem fabuły sprawia, że animację można by śmiało zaliczyć do gatunku filmów kryminalnych. Dzięki temu, akcja rozwija się szybko, bez monotonii  i może zaintrygować nie tylko odbiorcę pasjonującego się sztuką malarstwa. Dzieje się tak, dlatego, że zamiast biografii ukazującej tylko poszczególne etapy życia, dostajemy portret psychologiczny Vincenta van Gogha. Przedstawiona została sylwetka człowieka nierozumianego, odrzuconego, odbieranego w różny sposób przez każdego członka jego najbliższego otoczenia. Człowieka oddanego swojej pasji, która stanowi dla niego azyl, niemal terapie jako przezwyciężenie okrutnej rzeczywistości. Dzięki temu możemy dojść do wniosku, że kreacja filmowa Vincenta oprócz tego, że przybliża nam wizerunek artysty to przede wszystkim ukazuje pewne uniwersum – jednostki wrażliwej, pozbawionej w dzieciństwie zaplecza stabilności w postaci akceptacji rodziców, poszukującej celu w życiu. Fakt, iż scenarzyści nie pokusili się o bardziej szczegółowy opis życia van Gogha i dokończenie w bardziej barwny sposób niektórych wątków, może świadczyć o ich subtelności i ostrożności względem wziętego na warsztat artysty. Pomimo, iż zapewne widz oczekiwałby więcej, postarano się bazować tylko na tym co o Vincencie van Goghu wiadomo, a wszystkie znaki zapytania jego biografii pozostawić widzowi do interpretacji własnej. Takie podejście potwierdza skupienie się twórców nie na wręcz tabloidowym przedstawieniu malarza, wielkiego nazwiska, które znamy z encyklopedii, ale na zilustrowaniu pewnego archetypu postaci, którą los nie usłany różami (chciałoby się powiedzieć, że zamiast tego słonecznikami) zmuszał do stałego szukania własnego miejsca i poczucia wartości wbrew opinii innych.


    Obraz choć przepełniony paletą barw wzbudza uczucie ogromnej melancholii, przygnębienia, każe pochylić się nad gorzką stroną życia. Całość dopełnia idealnie dobrana muzyka, na którą nie sposób zwrócić uwagi, podkreśla, dobudowuje, wzmacnia klimat. W mojej opinii najsłabsze ogniwo filmu stanowi, niestety, polski dubbing. Większość głosów jest całkowicie oderwana od dziewiętnastowiecznego kolorytu. Słowa, które powinny przeszywać odbiorcę lub brzmieć podniośle, zostały niekiedy potraktowane bez emocji, spłycając przekaz. 
    Twój Vincent to z pewnością jedna z najbardziej pracochłonnych produkcji ostatnich lat. Nie bez powodu nominowana do Oscara i nie bez powodu angażująca tak liczne grono twórców. Osobiście uważam, że możliwość obejrzenia tego rodzaju kadrów na dużym ekranie jest niezastąpiona, pozwala w pełni docenić prezentowaną technikę. Stworzenie tego filmu to moment zetknięcia się sztuki plastycznej inspirowanej dobrobytem wyjętym z dziewiętnastego wieku ze światem kina, tak bardzo współczesnym, tak bardzo zaawansowanym w najnowszych technologiach. Całokształt urzeka, zachwyca, a jednocześnie przepełnia goryczą. Sztuka najwyższych lotów miesza się z prozą życia udowadniając, że jedno bez drugiego nie może być kompletne. Dlatego też, ze spokojem zachęciłabym do Twojego Vincenta każdego, niezależnie od stopnia fascynacji malarstwem. Połączenie tak wielu gatunków i form w jedno sprawia, że film ujmie nawet laika sztuki.



2 komentarze:

  1. Zostałam namówiona, obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie jak Ty, również w sposób osobiście niezaplanowany obejrzałam Twojego Vincenta. Po prostu, leciał w tv i pomyślałam, jak nie teraz to kiedy, a pozycje wręcz trzeba obejrzeć. Usiadłam i patrzyłam. I tu krótko: realizacja ciekawa, fabuła jeszcze bardziej a w tym zmuszająca do refleksji prawda, lub nie o śmierci artysty. Bardzo podoba mi się również Twoja recenzja, zwłaszcza pod kątem stylu profesjonalnej budowy zdań. Ma świetne pióro! Gratulacje!
    Pozdrawiam, Karina Krawczyk
    mocnaherbata.pl

    OdpowiedzUsuń