15/01/2019

Oderwij się! Bo co jeśli jesteś niczym...?

     Kto nie lubi obejrzeć dobrego filmu? W kinie na dużym ekranie z grupą znajomych, bądź na kanapie dla chwili relaksu. Jedni w kółko oglądają to co dobrze znają, odkrywając na nowo wszystkie detale, inni śledzą nowości, nerwowo wypatrując premiery. Są też tacy, którzy bawią się w poszukiwaczy skarbów, przeczesując zasoby filmograficzne w poszukiwaniu zapomnianych czy niedocenionych perełek. Romans, dramat, komedia, film biograficzny, przygodowy, thriller, horror, science-fiction, animacja… wymieniać można by długo, łączyć gatunki również. Oczywiste jest to, że nie każdy lubi wszystko, co oferuje afisz, więc dowolność w dobieraniu repertuaru, szczególnie w dzisiejszych czasach, daje potencjalnemu widzowi duże pole do popisu. Pozostaje jeszcze kwestia teatru, który wydaje się być odbierany nieco bardziej topornie przez przeciętnego zjadacza popcornu. Bo bardziej statyczny, bo bywa trudny w odbiorze, bo niedosłowny, bo nie ma efektów specjalnych. Ale i tutaj znajdzie się grono koneserów, niekoniecznie znawców, bowiem zdarzają się też laicy wyłapujący spektakle, chociażby z ogólnodostępnego Teatru Telewizji. Tyle, że to już inna bajka i nie na dzisiejszy temat - wybaczcie dygresję. Jednak odbijając się od wszystkich gatunków wizualizacji fabuły, dochodzę do meritum w postaci...filmu dokumentalnego.
     Jak sama nazwa wskazuje jest to produkcja mająca na celu udokumentowanie jakiegoś zjawiska. Przybliżenie go niewtajemniczonym odbiorcom, szersze spojrzenie na zagadnienie. Najczęściej napotykamy się na nią w szkolnej ławce, gdzie służy nauczycielowi za pomoc naukową. Czasami sięgamy po nią sami, chcąc dokładniej przyjrzeć się tematowi. W każdym razie, o czym doskonale wiemy,  tego typu obrazy powstają w celach użytkowych, ideologicznych, edukacyjnych, propagujących więc logiczne, że w wykonaniu dominuje przerost treści nad formą. Technicznie, często, są to kadry proste, z ukrytej kamery, w żaden sposób niestylizowane. Wszak oto przecież chodzi by oddawały rzeczywistość taką jaka jest. Jeśli mam wypowiadać się za siebie to filmy dokumentalne kojarzyły mi się właśnie z  suchym nagromadzeniem informacji. Krótko mówiąc bardzo musiała interesować mnie tematyka, by po niego sięgnąć, bo oprócz studni wiedzy nic więcej autor nie zaoferuje. I w tym momencie nadchodzi punkt kulminacyjny, całego dzisiejszego wywodu, w postaci…

MILLENNIUM DOCS AGAINST GRAVITY

Największy w Polsce festiwal filmów dokumentalnych. który corocznie odbywa się w maju w Warszawie, Wrocławiu, Gdyni, Lublinie i Bydgoszczy. W jeden z weekendów festiwalu, w ramach projektu „Weekend z Millennium Docs Against Gravity”, gości dodatkowo w blisko 20 miastach w całej Polsce. To jeden z największych i najważniejszych festiwali filmów dokumentalnych w Europie. W 2009 roku festiwal zdobył prestiżową Nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej jako najważniejsze międzynarodowe wydarzenie filmowe w Polsce. Odbył się pod hasłem ODERWIJ SIĘ.



     Na festiwalu filmów dokumentalnych znalazłam się można rzec, o tyle przypadkowo, że nie w celach rekreacyjnych. Możliwość obejrzenia produkcji była życzliwym bonusem do powierzonej pracy. Dlatego też, moje spojrzenie na propozycje konkursowe było czysto amatorskie, gdyż do tej pory, o czym wspominałam, ten gatunek kojarzył mi się mało artystycznie. O ile wybierając się na seanse oczekiwałam jedynie przybytku wiadomości, o tyle wyszłam z kina z przeświadczeniem, że to co zobaczyłam to niewątpliwie sztuka.
W zasadzie niezależnie od poruszanych kwestii materiały odbierało się z zainteresowaniem. Bowiem w tych przypadkach, nie tylko, scenarzysta nakierował na najpotrzebniejsze fakty, ale też reżyser miał konkretną wizję, a operator nie ograniczał swojej pracy do najbardziej banalnych ujęć. Nie chodzi tu absolutnie o koloryzowanie, upiększanie na siłę tego, co szare, brzydkie, niekorzystne - nakładanie na rzeczywistość filtra, by była dla widza bardziej atrakcyjna. Nie. W dalszym ciągu były to rzetelne dokumenty. Często pokazujące rzeczy trudne, niesprawiedliwe albo kontrowersyjne, nie mające nic wspólnego z sielskim pięknem.  Jednak w tym wszystkim twórcy nie zapomnieli, że nie piszą encyklopedii, a robią ruchomy obraz, który ma pochłonąć nie tylko ucho, ale też oko. Stąd różne formy narracji, kadrowanie na modłę filmów fabularnych, gdzie kamera przygląda się rozgrywanym wydarzeniom, a nie prowadzi reportaż. Poza tym, nieoczywiste przejścia, przebitki, retrospekcje, muzyka budująca klimat...Nie ważne, jak bardzo odległe od moich zainteresowań wydawałoby się omawiane zagadnienie, po prostu chciało się brnąć w to dalej, odkrywać to co wcześniej nieznane.

 Film o niczym (In paradise of nothing)

Jak pokazać Nic? Wydaje się to zadaniem ekstremalnie trudnym. Film to seria krótkich, głównie statycznych ujęć nakręconych przez 62 operatorów (m.n. Vitalija Mansky’ego i Michaela Glawoggera) w różnych miejscach w 70 krajach, na których widać lub czuć tytułowe Nic. Chodzi o to, aby widz doświadczył pozytywnego potencjału Niczego na swój indywidualny sposób, poprzez czystą kinową przyjemność. Ścieżkę dźwiękową filmu stanowi muzyka The Tiger Lillies, a głosem monologu Nicości jest sam Iggy Pop.



    Jeśli miałabym wymienić produkcję, która najbardziej utkwiła mi w pamięci to wybór będzie automatyczny, tudzież padnie tytuł Film o Niczym Borisa Mitica. Czy komuś coś mówi kino serbskie? Przyznam, że mi niewiele. Statyczne ujęcia? Boże, czyli, że ktoś będzie przez 78 minut wyświetlał mi slajdy, być może okraszone zaledwie muzyką...i ja mam tam wysiedzieć?! Taka mniej więcej była moja reakcja po zapoznaniu się z opisem. Byłam gotowa szczerze darować sobie ten seans, gdyż przyjemność wydawała mi się wątpliwa. Nie pamiętam dlaczego zmieniłam zdanie, ale była to jedna z najbardziej magicznych produkcji z jaką się spotkałam. Iggy Pop jako narrator wygłaszający poemat, będący jednocześnie fabułą całego filmu. O życiu, o współczesności, o człowieku, o emocjach… o niczym. Równocześnie zmieniające się kadry, na których uwieczniony został świat takim, jakim go doskonale znamy, jakim się otaczamy, na jakiego nie zwracamy na co dzień uwagi… Z jednej strony fascynująco, magicznie, niemal jak baśń. Z drugiej strony dociera świadomość, że ten mistycyzm to życie tu i teraz, a to co zostało przedstawione to prawda, okrutna szczerość. Dowód na to, że mniej znaczy więcej, a nie pokazując nic, można pokazać wszystko.
    Pozostałe dokumenty (choć nie wszystkie z proponowanych widziałam) dotyczyły w zasadzie od zagadnień politycznych przez kulturowe, aż po naukowe. Aczkolwiek z  każdego wylewała się duża wrażliwość twórców, wyczucie smaku, szacunek nie tylko do podmiotów filmu, ale również do widza, który w kinowym fotelu zmierzy się z efektami. Widz, który ma nie tylko rozum służący do przyswajania wiedzy, ale także wrażliwość aktywną na bodźce płynące z ekranu i oczy rządne wizualnych doznań. Wiadomo, gdyby chcieć bawić się w recenzje każdej pozycji indywidualnie, znalazłoby się nie jedno, co można było zrobić lepiej. Jednakże, nie zapomnę, że przed festiwalem mój pogląd na dokumenty był zdecydowanie mniej synonimiczny sztuce, niż po zakończeniu festiwalu. Sądzę, że nie jestem odosobniona w tym wrażeniu. Nie wiem ilu ludzi spontanicznie wybiera się na filmy dokumentalne, nawet jeśli tematyka wydaje się nie leżeć w kręgu ich zainteresowań. Wiem, za to, że konfrontacja z  “Millennium Docs Against Gravity” zmieniła diametralnie moje nastawienie w tej materii.

Strona festiwalu
https://mdag.pl/16/pl/warszawa/homepage

1 komentarz:

  1. Ja jak już wybieram się na jakiś film to musi on sie mieścić w moich lub zainteresowaniach mojego narzeczonego :)

    OdpowiedzUsuń